Chapter Text
cisza
cisza
cisza
Nawet wiatr jakby w tamtym momencie całkowicie zniknął, dźwięki budzącego się dnia nie docierały do pomieszczenia, w jakim się znajdowali. Coś wisiało w powietrzu, tak jakby każdy z nich był czegoś świadomy w tamtym momencie, ale bał się powiedzieć o tym na głos.
— A więc co teraz? — Harry po kilku minutach zdecydował się przerwać niezręczną ciszę.
Im dłużej trwała tym większą odczuwał chęć, by pobiec do pomieszczenia w którym powinno znajdować się jego dormitorium, jego łóżko by położyć się, przycisnąć poduszki do głowy, zasnąć i prosić wszystkie moce tego świata, aby obudzić się tam gdzie powinien - w świecie, do którego należał.
— Ten kamień, wszystko jasne... — mruknął Dumbledore patrząc na coś, co znajdowało się w dłoni Harrego.
Dopiero wtedy uświadomił on sobie, że ten kamień, który przywędrował tutaj wraz z nimi wciąż trzymał w ręce, a wręcz ściskał. Ścianki kamienia pozostawiły po sobie czerwone ślady na dłoni Harrego, gdy ten podawał go profesorowi.
— Tak chłopcy, to właśnie ten niepozorny kamień was tutaj sprowadził. Nie sądziłem, że kiedyś jeszcze zdołam go zobaczyć... zaginął dawno... gdzieś z dwadzieścia lat temu, gdy porwał jednego z uczniów w przeszłość. Nie wrócił do dziś.
Coś w głowie Harrego mówiło mu, że trafił na najgorszy możliwy scenariusz.
— Kamień ten sam decyduje, kiedy osoba, albo w waszym przypadku osoby — zmarszczył sugestywnie brwi — powróci do swojego świata, a w zasadzie do swojej rzeczywistości.
Draco kaszlnął zwracając na siebie uwagę.
— A co jeśli... co jeśli on nigdy nie zechce żebyśmy... wrócili? — powiedział to lekko łamiącym się głosem, tak jakby w tamtym momencie był tylko bezbronnym chłopcem, zagubionym w świecie i nie wiedzącym, w jaki sposób powinien postępować.
— Wtedy, cóż... nie ma na to żadnego rozwiązania, być pełnym nadziei to jedyne co może wam pozostać. Przykro mi, ale dopóki to się nie stanie minąć może wiele lat. Moi chłopcy — dyrektor podszedł do chłopaków wziął każdego z nich pod ramię i zaczął podążać ku wieży astronomicznej — musicie żyć, tak jakby to był wasz świąt, tak jakbyście byli tu od zawsze. To jedyne co mogę dla was zrobić.
***
Długo trwało zanim do Draco i Harrego dotarło, co się wydarzyło.
Rozmowa z Dumbledorem utwierdziła ich, że rzeczywiście nie mogą zrobić niczego, a jedynie liczyć na szczęście.
Na kilka dni przed tym, jak kamień będzie decydował czy jest to moment, by chłopcy odeszli spowrotem do swojej linii czasu będzie świecił się delikatnym, jasnym światłem.
Tak zapewniał Dumbledore. Kiedy to miało nastać? Tego nie wiedział nikt.
Następnego dnia mieli ponownie odwiedzić Albusa, by dogadać się w sprawie ich pobytu w szkole. Teraz przebywali w pokoju, jaki został im póki co przydzielony.
Harry leżał już w łóżku. Prysznic, który wziął kilkanaście minut temu nie ukoił nadszarpniętych nerwów Harrego. Czuł się jeszcze bardziej zestresowany, pytania dotyczące tego, jak on i Malfoy będą dalej funkcjonować w zupełnie obcym dla siebie świecie nieustannie wprawiały go w stan niepokoju i lęku. Bo z tego co pamiętał ze swoich przygód na trzecim roku ich tożsamość powinna pozostać tajemnicą i nikt nie powinien widzieć kim są. Bo skutki tego mogłyby być tragiczne w konsekwencjach.
Myśli Harrego przerwało lekkie skrzypnięcie otwierających się drzwi łazienki. Stanął w nich Draco w przewiewnej białej podkoszulce i krótkich spodenkach w odcieniu butelkowej zieleni. Z końcówek jego włosów spływały jeszcze pojedyńcze kropelki wody. Policzki pokryte były lekkimimi rumieńcami prawdopodobnie od temperatury, jaka wytworzyła się po dwóch gorących prysznicach w łazience.
I ten idealnie biały i czarujący uśmiech.
— Podoba Ci się ten widok, Potter? — zakpił Draco ustawiając się w drzwiach niemal jak model. Harry poczuł, że znowu się rumieni i to jeszcze mocniej niż wcześniej. Sam nie wiedział, że może być tak wrażliwy na różne bodźce, a szczególnie na bodziec o imieniu Draco Malfoy.
— Daj mi spokój, Malfoy — mruknął wyłączając lampkę przy swoim łóżku i odwracając się plecami do chłopaka.
Harry próbował zasnąć, a Draco w międzyczasie jeszcze kręcił się po pokoju, aż po jakimś czasie i on położył się spać.
Pewnie zdawało się Harremu, ale usłyszał rzucone dobranoc z drugiej strony pokoju. Wyobraźnia chyba zaczęła płatać mu figle. Draco Malfoy nigdy nie życzyłby Harremu dobrej nocy.
Nie w ich świecie. Ale kto wie, może w tym właśnie to robił?
***
Świecący kamień uciekał przed Harrym. Za każdym razem gdy młody Potter próbował złapać go w ręce oddalał się, świecił, ale nie działo się zupełnie nic. I tak w kółko.
Aż Harry się przebudził. Rozejrzał się.
Draco dalej spał, choć dzień już wstał. Spojrzał na zegarek nad drzwiami. Wskazówki pokazywały 9.30. Nie spał długo, obaj położyli się nad ranem, nie wspominając o niespokojnym śnie, który nie przynosił żadnego odprążenia.
Harry po cichu wstał i poszedł do łazienki, by się przygotować na spotkanie z dyrektorem. Wziął szybki prysznic, chociaż trochę postarał się ułożyć swoje włosy i chciał jeszcze wrócić rozejrzeć się trochę więcej niż wczoraj po ich małym apartamencie, ale Draco już wstał i siedział na łóżku patrząc wprost na Harrego.
— Szarpałes się w nocy — mruknął Malfoy.
— Oh... jeśli Ci to przeszkadzało mogłeś mnie obudzić albo...
— Nie, w porządku... po prostu myślałem, że może coś się stało. — przerwał i dodał po chwili — nieważne. Idę się zebrać, mam nadzieję, że lubisz naleśniki, bo skrzat odwiedził nas i właśnie szykuje śniadanie. Ja idę się doprowadzić do ładu. — powiedział i skierował się do łazienki. Idąc ustał na moment obok Harrego, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie zrezygnował w ostatniej chwili. Dla niego ta sytuacja też z pewnością wydawała się niemal abstrakcyjna. Uwięziony tutaj w zupełnie obcym miejscu w dodatku z Harrym.
Po chwili Potter udał się do kuchni i zastał tam skrzatkę. Tak jak mówił Draco zajmowała się przygotowywaniem śniadania. Gdy odwróciła się, by przywitać Harrego dostrzegł, że była to Mrużka. Ta sama Mrużka, która była skrzatką Pana Croucha. Kolejny dowód tego, że Harry jest tu zupełnie obcy.
— Paniczu Potter, nazywam się Mrużka, jeśli potrzebujesz jakiejkolwiek pomocy wezwij mnie.
Harry usiadł przy stole składającym się z dwóch krzesełek i zamyślony nie dostrzegł Draco wracającego z łazienki.
— Potter, czemu nie jesz? — zapytał Draco patrząc na niższego chłopca lekko zwężonymi oczami.
— J-ja nie zwróciłem uwagi, zamyśliłem się. Już jesteś. Więc... smacznego Draco.
— Smacznego Harry — odpowiedział Draco po chwili rzucając ten cwaniacki uśmiech.
***
Dostanie się do gabinetu Dumbledora, tak by pozostać niezauważonym w ciągu dnia było prawdziwym wyzwaniem.
Draco i Harremu zajęło to aż pół godziny by dotrzeć do posągu i dostać się do środka.
— A więc chłopcy skoro już jesteście, dziś udacie się wraz z profesor Vector po wszystko, czego będziecie potrzebować, jako uczniowie tej szkoły. Mam nadzieję, że dacie sobie radę i spędzicie miło czas z profesor. Jest naprawdę godną zaufania osobą, na pewno sobie poradzicie. — powiedział dyrektor odwracając się w ich stronę i darząc ich miłym uśmiechem. W jego oczach tańczyły radosne ogniki.
Profesor Vector rzeczywiście była niezwykła. Harry z zajęć numerologii wiedział, że była wymagająca jako nauczycielka, ale swojego przedmiotu uczyła z pasją. Prywatne rozmowy, jakie prowadził z nią były przyjemne. Profesor była miła, starała się być wyrozumiała i prowadzenie z nią rozmowy na różne tematy było czystą przyjemnością.
— Dzień dobry — odezwał się znajomy głos, a chłopcy odwrócili się w jego stronę — bardzo mi miło was poznać chłopcy, profesor Dumbledor zapoznał mnie z waszym przypadkiem. Mam nadzieję, że wasza sytuacja szybko wróci do normy. — powiedziała obdarzając ich uśmiechem.
Uścisneli sobie dłonie deportując się na Ulicę Pokątną. Harry nigdy nie lubił tego uczucia w żołądku, gdy musiał się deportować. Ale skoro ich sytuacja tego wymagała, to cóż musiał przetrwać.
***
— Chłopcy skoro mamy już wszystko, co wy na to żeby dla rozluźnienia napięcia całej sytuacji udać się na lody? Gdy byłam w naszym wieku zawsze po zakupach na Pokątnej z przyjaciółmi chodziliśmy na lody — zaśmiała się profesor Vector. W jej oczach błysnęły wspomnianie, które na pewno były dla niej bardzo sentymentalne. Bo choć nie była najmłodsza w Hogwarcie to mogłaby być dla Harrego babcią.
Na Pokątnej udało im się kupić wszystko, czego będą potrzebować. Ominęli, co prawda sklep Olivandera, bo chłopcy posiadali już swoje różdżki. Ale nowe szaty u Madame Malkin były obowiązkowym punktem ich wycieczki.
— Oczywiście, to bardzo dobry pomysł! Co ty na to Draco? — pisnął Harry. Pomysł wydawał mu się bardzo przystępny. Harry zawsze wraz z grupą przyjaciół odwiedzali różne atrakcje w tym właśnie budkę z lodami. Dla Harrego było to jednocześnie coś radosnego i smutnego. Bo przecież odwiedziny w lodziarni to tona wspomnień tworzonych wśród przyjaciół, a z drugiej strony przypomnienie tego, co utracił. Tak naprawdę niewiadomo na jak długo.
— Brzmi obiecująco — powiedział Draco z błyskotliwego uśmiechem, na co Vector pokiwała głową i wzięła pod ramię onu chłopców prowadząc ich w strone celu.
Wszyscy kupili po dwie gałki ulubionych lodów. Mimo wszystko Harry czuł, że nie przypadkiem byli w tym miejscu. Odkąd usiedli przy stoliku profesor jakby tylko czekała na odpowiedni moment aż powiedziała.
— Chłopcy jest pewna sprawa, którą musimy przegadać. Jak pewnie wiecie wasza tożsamość musi pozostać nieodkryta, a pozostawienie waszych starych imion i nazwisk byłoby zbyt ryzykowne. Ktoś mógłby coś podejrzewać. Wspólnie z dyrektorem stwierdziliśmy zatem, że musicie przyjąć nowe imiona i nazwiska.